„Przychodzi do mnie człowiek, nie choroba”. TSR jako nowe podejście w terapii zaburzeń odżywiania – cz. II

Terapia zaburzeń odżywiania nie musi wyglądać jak klasyczna terapia uzależnienia. Specjaliści wdrażają nowe metody i techniki, które okazują się skuteczne. Jedną z nich jest terapia skoncentrowana na rozwiązaniach, czyli TSR. To metoda, w której terapeuta skupia się na umiejętnościach pacjenta, nie na jego deficytach. Nazywa się to pracą na zasobach, która motywuje pacjenta do dalszej terapii i wyprowadza go z poczucia bezsilności i beznadziei. Kiedy pacjent czuje się doceniony, sukcesy przychodzą łatwiej i nieco szybciej.
Ponadto TSR cechuje się tym, że to pacjent wybiera sobie cel terapii. W tej metodzie robi się małe kroki. Nie ma tu miejsca na uniwersalne metody. Do każdego pacjenta terapeuta podchodzi indywidualnie. O tym, jak jeszcze może wyglądać terapia zaburzeń odżywiania opowiada Aleksandra Dejewska, terapeutka i dietetyczka, która chorowała na bulimię.
Redakcja: Czy poza pracą na zasobach używa pani innych technik?
Aleksandra Dejewska: Tak, jedną z nich jest praca na eksperymentach. W skrócie polega ona na tym, że zlecam pacjentowi zadanie do wykonania. Dość często spotykany problem to przekonanie, że ludzie patrzą na nas, gdy jemy. Że obserwują i oceniają. Eksperyment polega na tym, że z zaufaną osobą idziemy w miejsce publiczne i ta osoba bierze ze sobą jakieś jedzenie i je, a my obserwujemy, co na to inni. Czy zwracają uwagę, czy patrzą krytycznie. W ten sposób łatwiej sobie uświadomić, że nasze zafiksowanie jest irracjonalne.
Nierzadko zlecam też sondę, czyli rozpytanie bliskich osób co sądzą o pacjentce. Potem mierzymy się z tymi opiniami. Używam też ćwiczeń z lustrem, jednak nie na początku terapii, raczej za połową. W ćwiczeniu z lustrem można np. pracować nad fałszywymi przekonaniami na własny temat. Polecam pozować np. w taki sposób, jak to robią modelki z Instagrama. To pozwala dostrzec pacjentce m.in. to, że ona też może tak wyglądać, bo czasem to kwestia pozycji, ciuchów i kadru.
Klasycznym ćwiczeniem z lustrem jest patrzenie na siebie i szukanie w swoim odbiciu tego, co nam się podoba. To z kolei zmienia nasz nawyk krytycznego oceniania siebie.
A co z jedzeniem? Czy jadłospis jest w ogóle jakimś celem w terapii?
A.D.: To kluczowy element. Większość pacjentek tak naprawdę nie wie, czym jest zdrowa dieta, więc zalecam konsultacje z dietetykiem i układamy jadłospis. Znów: układamy, nie narzucamy, ale edukujemy i pokazujemy.
Mówi pani o pacjentkach ogólnie jako o osobach z zaburzeniami odżywiania. Trochę jakby nie liczyła się diagnoza czy to bulimia, czy anoreksja. Czy metody terapii się w tym wypadku nie różnią?
A.D.: Do mnie przychodzą ludzie, a nie choroby. Jako terapeutce taka diagnoza z przybiciem pieczęci: „tak, jesteś bulimiczką”, nie jest potrzebna. Wystarczy mi informacja, że są kłopoty z jedzeniem i na czym one polegają. Znacznie ważniejsze jest to, co pacjentka czuje. Znów: nie ma schematu w stylu „jak postępować z anorektyczką”, bo każda może mieć inny powód, dla którego nałogowo się głodzi. Z perspektywy osoby, która przez to przeszła, wiem, że trudno jest żyć z diagnozą. Taka etykieta obciąża. Dziewczyna usłyszy, że to, co jej dolega, to anoreksja, potem przeczyta gdzieś, że to choroba śmiertelna, która nigdy nie mija, jak każde uzależnienie. I jak ma się czuć? Jaka to jest motywacja do walki i perspektywa życia?
Raczej wniosek jest taki, że będzie strasznie, więc po co się starać.
A.D.: Dokładnie. Poza tym to wspiera myślenie o sobie wyłącznie przez pryzmat choroby.
Ale czy to nie jest konieczne? Każda terapia grupowa osób uzależnionych zaczyna się od słów: „Jestem Jan, jestem alkoholikiem/narkomanem/nałogowym hazardzistą”… Nie bez przyczyny – chodzi o przyznanie swej bezsilności wobec choroby.
A.D.: Tak – przyznanie się do choroby, nie – człowiek nie jest chorobą. Jednak nie widzę potrzeby etykietowania i wałkowania problemu na okrągło. Praca na deficytach w klasycznej terapii niestety może wywoływać taki efekt, że nie da się zapomnieć o chorobie choćby na jeden moment. Nie rzadko pacjentki narzekały, że podczas terapii nie mogły zapomnieć o chorobie, bo cały czas była im ona przypominana. To nie są warunki sprzyjające zmianie. Zresztą potwierdza to choćby czas trwania terapii: w TSR kończymy po 4, 5 miesiącach, a terapia poznawczo-behawioralna trwa od 9 miesięcy do roku.
Kiedy wiadomo, że jest już „po terapii”?
A.D.: W klasycznym TSR to pacjent decyduje o każdej kolejnej wizycie, a także o jej końcu, bo sam wie, czy osiągnął cel. Ja stosuję taką metodę, że wydłużam przerwy między spotkaniami. W tym czasie obserwujemy, czy pacjentka radzi sobie bez spotkań. Przerwy wiele pokazują – wskazują na to, co zostało do przepracowania, lub pokazują, że możemy się rozstać.
Do każdego pacjenta trzeba podejść indywidualnie, nawet w leczeniu takich chorób, jak angina, bo może się okazać, że pacjent jest uczulony na dany lek… Nie można powiedzieć: bulimię leczy się tak i tak, bo od każdej reguły są wyjątki, a w przypadku zaburzeń odżywiania, jak i innych uzależnień, próby wsadzenia pacjenta w schematy nierzadko kończą się fiaskiem, frustracją, oporem. Zanim sama wyszłam z zaburzeń odżywiania, miałam trzech terapeutów. Problem polegał na tym, że mnie nie słuchali. Lecieli przez schematy, sądząc, że każdemu z daną diagnozą pomoże to samo. To nieprawda i pora się na to otworzyć.
Jeśli w leczeniu zaburzeń odżywiania jest jakiś schemat, to są nim podwaliny nałogu, czyli m.in. niska samoocena. Nie da się jej odzyskać, jeśli staniemy nad pacjentem i będziemy mu prawić morały czy też narzucać swoje rozwiązania. Bez wolności, bez decyzyjności, bez sprawczości nie ma poczucia własnej wartości. Pacjent ma prawo decydować o sobie, a to, co czuje, co przeżywa, jest kluczowe – do tego należy się dostosować, nie do schematów.
Dziękujemy za rozmowę.
Przeczytaj też I część wywiadu.
Aleksandra Dejewska – terapeutka zaburzeń odżywiania i dyplomowana dietetyczka, założycielka i prezes Fundacji Aż Sobie Zazdroszczę. Autorka książki „Uwolnij się! Poradnik eks bulimiczki”.
Fot. Unsplash.com
Szanowni Państwo, powinniście z wiekszą starannością dobierać osoby reprezętujące zawód terapeuty. Ta Pani nie skończyła jeszcze psychologii, a już wzięła się za leczenie. Ukończenie I stopnia TSR to też nie jest jeszcze certyfikowany terapeuta. Gdzie etyka? Zaburzenia odżywiania są zarówno powiązana z systemem rodzinnym w jakim się żyje, jak i nierzadko zaburzeniami osobowości. Takie eksperymenty z terapią powinni popełniać terapeuci i psychoterapeuci z doświadczeniem i zespołem, a osoby po osobistych przejściach powinny być objęte szczególną superwizją, jeżeli biorą się za coś co osobiście ich dotyczy, to że ktoś kiedyś sam wyciął sobie wyrostek nie oznacza, żeby każdy chirurg może to zrobić. Oby nikt na tym nie ucierpiał.
Przepraszam bardzo, ale ta Pani nie jest terapeuta. Jest STUDENTKĄ psychologii, a nie żadnym specjalistą żeby się wypowiadać na temat zaburzeń odżywiania. Jeszcze tylko krzywdę tym biednym dziewczynom zrobi. Moglibyście lepiej weryfikować z kim przeprowadzacie wywiady.
Researcher chyba zawiódł. Ta Pani nie jest terapeuta.