Znalazłam kiedyś taki cytat: „jeśli nie wiesz od czego jesteś uzależniony, spróbuj przestać robić to, co zajmuje Ci najwięcej czasu”.Jeśli pojawi się pustka, lęk i zagubienie – masz odpowiedź. Można lubić swoją pracę, ale sztuka polega na tym, by umieć bez niej żyć i poza nią widzieć wiele fascynujących rzeczy. O tym, jak współczesne wymagania wobec pracowników napędzają pracoholizm, jak sami wychowujemy pokolenie pracoholików i jak chronić się przed uzależnieniem rozmawiamy z Małgorzatą Anną Słowik, psychologiem i terapeutą uzależnień z warszawskiego Centrum Psychoterapii i Rozwoju „Nasza Strefa”.
Ewa Bukowiecka-Janik: Ja pracuję ok. 10 godzin dziennie. To za dużo?
Małgorzata Słowik: Muszę Panią zmartwić – za dużo. Po to został wymyślony system 8 godzin pracy z przerwą na lunch, żebyśmy pracowali tyle, i koniec.
E.B-J.: W takim razie patrząc na to, w jaki sposób współcześnie podchodzi się do pracy,pozwolę sobie postawić tezę, że wszyscy jesteśmy na dobrej drodze do pracoholizmu lub przepracowania.
M.S.: Niestety znów mam złą wiadomość – dokładnie tak jest.
E.B-J.: Jak żyć…?
M.S.: Stawiać wyraźne granice i mieć świadomość,ile się pracuje. Mówiąc „mieć świadomość” mam na myśli świadome wliczanie w godziny pracy każdejchwili, którą poświęcamy na odbieranie maili po godzinach, rozmowy przez telefon w trakcie pilnowania dziecka na placu zabaw czy rozmyślanie o nowym projekcie kładąc się spać. To nie jest proste, ale jeśli nie chcemy dać się wkręcić w uzależniającący wir pracy, po prostu musimy odcinać myśli po konkretnej godzinie w ciągu dnia.
E.B-J.: Ale żeby tak od razu mówić o uzależnieniającym wirze…? Pewnie wielu jest takich, co pracuje więcej, bo po prostu lubią swoją pracę? Na przykład ja.
M.S.: Znalazłam kiedyś taki cytat: „jeśli nie wiesz od czego jesteś uzależniony, spróbuj przestać robić to, co zajmuje Ci najwięcej czasu”.Jeśli pojawi się pustka, lęk i zagubienie – masz odpowiedź. Owszem, można lubić swoją pracę, ale sztuka polega na tym, by umieć bez niej żyć i poza nią widzieć wiele fascynujących rzeczy. Nawet jeśli nasza praca nas nie męczy, to realnie odpoczywamy wtedy, kiedy robimy coś zupełnie innego.
E.B-J.: Niedawno rozmawiałam z ludźmi, którzy co roku jeżdżą na żagle. Powiedzieli mi, że nie ma nic bardziej relaksującego psychicznie niż tydzień na jachcie. To tak angażująca forma wypoczynku, że nie ma się czasu nawet przez chwilę pomyśleć o tym, co dzieje się na skrzynce mailowej i w firmie.
M.S.: Bardzo dobry przykład. Trzeba umieć odpoczywać. Codziennie chociaż przez krótki czas robić coś, co nas odłączy od myślenia o pracy. To bezcenna umiejętność. Badania pokazują, że 14,4 proc. populacji to entuzjaści pracy – są to osoby, które z jednej strony robią to, co lubią, ale z drugiej–z powodu pracy rujnują swoje życie prywatne. Kolejne 20 proc. naszego społeczeństwa to pracoholicy uzależnieni, których ja nazywam smutnymi. Ci z kolei charakteryzują się tym, że są konfliktowi i uciążliwi w relacjach z innymi ludźmi, zwłaszcza w pracy, są tzw. sztywniakami i bardzo dużo wymagają od siebie i od innych. Mają niskie zadowolenie z pracy, mimo że wkładają w nią mnóstwo wysiłku i zaangażowania. Swoim zachowaniem powodują, że nie tylko sami odczuwają dyskomfort, ale i wywodują to uczucie u innych. Podsumowując, z badań wynika, że co trzecia osoba jest pracoholikiem!
E.B-J.: Pytanie jaki procent z nich trafi na terapię…
M.S.: Pracoholik uzależniony prędzej trafi na leczenie, bo feedback, że coś jest nie tak,dostanie nie tylko od bliskich, ale i współpracowników. A pracoholik entuzajstyczny ma szansę trafić na terapię tylko dzięki rodzinie, którą zacznie męczyć jego nadmierne zaangażowanie emocjonalne i czasowe w obowiązki zawodowe.
E.B-J.: Nie ma szans na autorefleksję?
M.S.: Nie tak od razu, bo pracoholizm łatwo pomylić z pracowitością, a to jest przecież pożądana cecha w naszym społeczeństwie.
E.B-J.: To z jakich powodów pracoholicy trafiają do gabinetu specjalisty?
M.S.: Często innych niż stricte pracoholizm. Mam pacjentów, którzy w moim gabinecie znaleźli się z powodu lęków czy depresji, a w trakcie terapii okazało się, że to tylko skutki uboczne uzależnienia od pracy. Ale są też pacjenci, którzy decydują się na terapię ze względu na konflikt praca-rodzina.
E.B-J.: W dzisiejszych czasach kobiety robią karierę na równi z mężczyznami. Czy to odbija się również na statystykach osób uzależnionych od pracy?
M.S.: Rzeczywiście, pracoholiczek jest coraz więcej. Jest też wiele osób, które balansują na granicy uzależnienia nadmiernie angażując się w pracę. Najczęściej są to osoby samotne lub mające uzależnionych, niekoniecznie od pracy, mężów. Pracoholiczki cechują się tym, że wysokie zadowolenie osiągają wyłącznie w pracy, natomiast życie rodzinne i osobiste je rozczarowuje. Dlatego zabierają pracę do domu, a dzieci stawiają zawsze na drugim miejscu. W domu cechuje je niecierpliwość, ponuractwo i ciągłe napięcie.
E.B-J.: W jaki sposób dzieci cierpią z powodu pracoholizmu rodziców?
M.S.: Przede wszystkim rodzice uzależnieni od pracy kochają swoje dzieci warunkowo,czyli nie mimo wszystko, lecz pod warunkiem, że np. będą grzeczne lub będą mieć dobre stopnie. Wynika to z perfekcjonizmu, którego wymagają od samych siebie i z tego, że samych siebie nie lubią za to jacy są, tylko za to, że dużo pracują. Ich samoocena zależy od tego,ile w ciągu dnia napiszą raportów czy zrealizują projektów. Przekładanie tego na dzieci może być przyczyną ich skłonności do uzależnień w dorosłości.
E.B-J.: Dlaczego?
M.S.: Ponieważ uzależnienia to kompensacja – ludzie zapełniają sobie deficyty emocjonalne pracą, hazardem lub alkoholem czy narkotykami. Jeśli dzieci dostaną sygnał, że należy im się miłość „pod warunkiem, że…”to w ten sam sposób będą traktować samych siebie w przyszłości. A pracodawcy będą z tego korzystać…
E.B-J.: Uważa Pani, że pracodawcy przykładają rękę do plagi pracoholizmu?
M.S.: Niestety, tak uważam. Wymagania wraz ze stażem pracy rosną, rynek jest kiepski, presja na robienie kariery i zarabianie pieniędzy spora, więc nakręcamy się i staramy coraz bardziej. Kobiety mają nieco ciężej, bo za ten sam nakład pracy gorzej się je wynagradza i wciąż muszą udowadniać swoją wartość bardziej niż mężczyźni. Poza tym kobietom towarzyszy lęk związany z macierzyństwem. To my rodzimy dzieci i idziemy na urlop, by je wychowywać, a w tym czasie nie raz jesteśmy na utrzymaniu męża. To budzi poczucie braku bezpieczeństwa i samodzielności, a te uczucia wspierają nadmierne zaangażowanie w pracę.
E.B-J.: Niedawno rozmawiałam z dr Ewą Woydyłło-Osiatyńską o dyskryminacji kobiet. O tym, że wciąż nie wypada nam tego, co wypada mężczyznom, że za zachowania uważane za normalne u mężczyzn, kobiety się potępia. My-kobiety musimy radzić sobie nie tylko z presją zarabiania pieniędzy, ale i wymaganiem bycia zawsze dobrą żoną i dobrą matką. Jak pracoholiczki sobie z tym radzą?
M.S.: To proste – angażują dzieci. Mam pacjentkę, która perfekcyjnie wmanewrowała w swoje uzależnienie najstarszą córkę powierzając jej wszystkie domowe obowiązki. Dziewczynka w wieku sześciu lat prowadziła dom po to, by jej matka mogła z czystym sumieniem pracować po godzinach.
E.B-J.: Chce Pani powiedzieć, że nie tylko w rodzinach alkoholowych funkcjonuje model, w którym dzieci występują w konkretnych rolach?
M.S.: Tak, działa to bardzo podobnie. Najstarsze dziecko w tym przypadku staje się bohaterem, bo to dzięki niemu dom funkcjonuje jak należy, a rodzic może skupić się na swoim uzależnieniu. Jednak w przypadku pracoholizmu o wiele trudniej jest wyjść z tego schematu. Bo przecież mama pracuje, nie robi nic złego…
E.B-J.: No tak, to szlachetne z jej strony…
M.S.: Właśnie w ten sposób myśli się o pracoholiczkach. Kiedy rodzice piją i manipulują dziećmi to z punktu widzenia obserwatora widać czarno na białym, że postępują źle. A tutaj rodzą się wątpliwości i zaczyna się dyskusja o dobrym wychowaniu. Bardzo ciężko jest udowodnić osobie uzależnionej od pracy, że jej postępowanie powoduje szkody. Pracoholizm jest najbardziej ukrytym rodzajem zaburzenia psychicznego. A dzieci z takich rodzin mają dokładnie te same dysfunkcje, co dzieci z rodzin alkoholowych.
E.B-J.: Wychodzi na to, że dużo pracując sami wychowujemy sobie pokolenie pracoholików.
M.S.: Niestety, tak. A dodając do tego wygórowane wymagania pracodawców rokowania na przyszłość są wyjątkowo ponure.
E.B-J.: Co możemy zrobić dla siebie?
M.S.: Przede wszystkim nie bać się szczerej odpowiedzi na pytanie „po co to robię”. Jeśli pojawiają się w niej argumenty typu „bo wymaga tego ode mnie pracodawca”, to warto przyjrzeć się,co się stanie kiedy małymi kroczkami będziemy rozdzielać pracę od życia prywatnego. Jestem pewna, że w większości przypadków pracodawca nie zauważy żadnej zmiany. A może nawet pozytywną, bo będziemy przychodzić do pracy bardziej zrelaksowani. Poza tym dbajmy o równowagę. Ona w ogóle w życiu jest najważniejsza.
E.B-J.: A co możemy zrobić dla naszych dzieci?
M.S.: Kluczowa jest ich samoocena, bo niskie poczucie własnej wartości nakręca rozwój pracoholizmu. Myśląc „im więcej zrobię, tym więcej jestem warta”właściwie nie trzeba pracować, by być pracoholikiem. Można znaleźć sobie tysiąc innych zajęć, których wykonywanie spowoduje, że będziemy czuć się lepiej. Jednak nie dlatego, że to będą fajne zajęcia, ale datego, że np. ktoś nas pochwali lub po prostu po to, by na koniec dnia móc usiąść i powiedzieć „ale się narobiłam”… Poza tym krytycznym okiem spójrzmy na jakość wychowania. Jeśli dobrze wyposażymy nasze dzieci już na starcie, pracodawcy będą im niestraszni.
E.B-J.: Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Ewa Bukowiecka-Janik
Współpraca: Dorota Bąk